Czy synoptycy się mylą? Nie da się zaprzeczyć, jak każdy, na dodatek prognozowanie pogody nie jest rzeczą trywialną. Na ich pomyłkę liczyłem w piątek, pomyłkę na korzyść latania oczywiście. Pojechaliśmy na Speikboden, górę położoną nieco na zachód od Grente.
Środę spędziliśmy na poszukiwaniu materaca, tak, tak, to już drugi w trakcie naszych wakacji. Pierwszy miał kilka lat i można mu wybaczyć dziurę, ale materac kupiony raptem dwa miesiące temu pękł na zgrzewie, czyli nasza ingerencja jest wykluczona.
Najważniejszą atrakcją paralotniową w Antholz jest… wędrówka na startowisko. Latanie jak latanie, ale zrywanie się o świcie, żeby jak najwcześniej zacząć mozolne wdrapywanie się z całym sprzętem na plecach, hektolitry potu, stan przedzawałowy, to są największe przyjemności z pobytu tutaj.
Antholz, miejsce dobrze znane paralotniarzom głównie z wykonywanych tutaj trójkątów FAI. Jest to lot, którego trzy skrajne punkty tworzą wierzchołki trójkąta zbliżonego do równobocznego. Okoliczne góry pozwalają na wykonanie dalekich lotów tego typu.
Wizyta w Greifenburgu podyktowana była względami praktycznymi. Znajduje się on pomiędzy dwoma interesującymi nas miejscami.
W przerwach pomiędzy atrakcjami z poprzedniego wpisu, wybieraliśmy się na latanie, gdy tylko pogoda pozwalała.
Po wyjeździe towarzystwa do Polski, spędziliśmy w Słowenii jeszcze chwilę i wróciliśmy w okolice Belluno. Poprzednia wizyta była krótka, a czuliśmy, że nie wykorzystaliśmy potencjału miejsca.
W piątek z rana dostaliśmy wieści, że lepsza sytuacja panuje na jednym z kempingów koło Kobaridu. Chłopaki zaklepali nam miejsce w busie wjeżdżającym na start, więc zdecydowaliśmy się zostawić mały namiot wraz z częścią rzeczy i przyjechać po nie po południu.
Czwartek z rana wyglądał pięknie. Brak chmur i idealna przejrzystość powietrza zwiastowały super dzień na latanie. Na lądowisku spotkaliśmy się z Bułgarami i pojechaliśmy na górę, tym razem już w asyście kierowcy busa.