W piątek z rana dostaliśmy wieści, że lepsza sytuacja panuje na jednym z kempingów koło Kobaridu. Chłopaki zaklepali nam miejsce w busie wjeżdżającym na start, więc zdecydowaliśmy się zostawić mały namiot wraz z częścią rzeczy i przyjechać po nie po południu. Pojechaliśmy szybko w stronę Kobaridu, gdzie spotkaliśmy się z dosypiającą gromadą w postaci Piotra, Rafała, Sławomira, Tomasza (zwanego Tomem) i Tomasza (Zwanego Tomaszem). Z ich pomocą postawiliśmy duży namiot i przerzuciliśmy do niego rzeczy z samochodu, aby nic w nim nie było, gdy będzie stał na parkingu.
Na starcie przywitały nas chmury, ale to nie pierwsza taka sytuacja, więc nie dopadał nas pesymizm. Piotr pomógł mi i Barbarze przy starcie, gdyż dość silny wiatr zmieniał kierunki i już po chwili lecieliśmy w stronę włoskiej granicy. Wyzwaniem tego lotu było nie dać się wciągnąć w chmury. Polataliśmy trochę po masywie góry Stol, dolatując do jej zachodniego końca, planowaliśmy następnie polecieć na wschód do Tolminu i zawrócić, by zakończyć lot w Kobaridzie. Niestety w trakcie drogi okazało się, że od północy zbliża się burza, więc czym prędzej popędziliśmy do lądowania w Kobaridzie. Niestety nie udało się zrealizować planu, ale i tak ustanowiliśmy nasz nowy rekord dystansu w tandemie. Po lądowaniu zgarnęliśmy Rafała z Tolminu i pojechaliśmy na kemping po nasze rzeczy.
W sobotę zerwaliśmy się z rana, by polatać z Lajnara. Niestety pogoda nie wyglądała ciekawie, ale za namową Toma postanowiliśmy spróbować szczęścia. Tymczasem dojechała kolejna ekipa z Polski, w postaci Grzegorza, Kuby, Łukasza i Michała. Chłopaki pojechali bezpośrednio na Lajnar, a my obserwowaliśmy rozwój sytuacji z pobliskiego lądowiska. Pogoda zaczęła się poprawiać, więc wjechaliśmy na górę. Po starcie mnie i Grzegorza czekały problemy z wykręceniem się. Straciliśmy niestety bardzo dużo czasu, ale pomimo wizji lądowania, w końcu udało się wykręcić. Potem szło już dużo lepiej. Na północy ciągle budowały się chmury, więc w okolicy Gemony zawróciłem. Niestety w trakcie drogi powrotnej dopadła mnie chmura i zdecydowałem się na lądowanie póki jeszcze było to bezpieczne. W trakcie, gdy się pakowałem zaczęło padać. Niestety nikomu nie udało się wrócić w okolice startu, więc trzeba było pojechać po samochody.
Na niedzielę również zaplanowaliśmy start z Lajnara, tym razem pogoda nie pozostawiała wątpliwości. Szło w miarę dobrze, chociaż Grzegorz, Łukasz i Rafał lecieli odważniej i niestety wylądowali przedwcześnie. Doleciałem do Gemony, z przodu był już Michał z Piotrem, więc nie zastanawiałem się zbyt długo i poleciałem za nimi, a niedaleko za mną Tomo. Piotr niestety padł po drugiej stronie doliny, a ja dołączyłem do Michała. Dolecieliśmy do miejsca, w którym zawracałem przy swoich najdłuższych lotach. Po chwili dogonił nas Tomo i poleciał dalej na zachód. My postanowiliśmy zawrócić i zaczęliśmy mozolną drogę na wschód. Po powrotnym przeskoku przez dolinę dopadł nas kryzys. Bardzo ciężko było zrobić wysokość. Za każdym razem, gdy coś wypracowaliśmy, zaraz spadaliśmy niżej. W końcu udało mi się wskoczyć trochę wyżej i powoli przesuwałem się na wschód. Michał nie miał tyle szczęścia i zdecydował się lądować. Dopiero dalej zaczęło mi iść dużo lepiej, leciałem po chmurach i widziałem już dolinę rzeki Socy. Niestety w pewnym momencie zbocza przestały działać, a ja znalazłem się w okolicy głównie zalesionej. W pewnym momencie oczywiste było, że nie dolecę dalej i muszę lądować awaryjnie. Byłem cały, sprzęt również, ale wolałbym tego nie powtarzać. Chciałem ponownie przelecieć trasę swoich najdalszych lotów, ale tym razem się nie udało. Tak bywa, każdy dzień jest inny.
Wieczorem posiedzieliśmy w wesołym towarzystwie popijając wino – to były fajne trzy dni latania.