Następny nielotny dzień pozwolił nam na wybranie się na wycieczkę rowerową. Tym razem na celownik poszedł upamiętniający poległych w trakcie starć z pierwszej wojny światowej kościół w Javorcy. Dojazd to była bułka z masłem. Już na pierwszym podjeździe z kempingu tętno wskoczyło na poziomy 200 uderzeń na minutę i pozostało tak do samego końca. Jechaliśmy w górę i w górę… i w górę. Po dotarciu do parkingu, na którym musieliśmy porzucić rowery, pozostał już tylko lekki spacerek… w górę i w górę i w górę. Na schodach budynku postanowiliśmy chwilę odpocząć, coby nie było potrzeby dopisywania kolejnych nazwisk do listy poległych. W środku można było spotkać to, co zazwyczaj w górskich kościółkach bywa, czyli przewodnika, eksponaty z pierwszej wojny światowej, a na ścianach wisiały drewniane tablice z wypalonymi imionami i nazwiskami poległych w trakcie pierwszego roku starć wojennych w tym regionie.

Ten osobliwy pomnik został ufundowany i zbudowany przez żołnierzy służących po stronie austrowęgierskiej, czyli ludzi różnej narodowości i wyznań. Jak widać nie interesowały ich podziały, a wspólny cel. Na liście poległych można znaleźć nazwiska swojsko brzmiące, w końcu w walkach brali udział Słowanie wszelkiej maści, w tym Polacy. Drewniana konstrukcja niestety nie jest wytrzymała w starciu z górską pogodą, dlatego budynek był kilkukrotnie remontowany, a raz nawet odbudowany po trzęsieniu ziemi. Samo zwiedzanie byłoby niczym bez rozmowy z obecnym tam przewodnikiem, czy raczej opiekunem obiektu. Można bardzo dużo dowiedzieć się o wydarzeniach związanych z Javorcą, ale także o Słowenii, czy Bałkanach. Wystarczy tylko chcieć słuchać i od czasu do czasu zadać jakieś pytanie.


W Słowenii (a przynajmniej w tym skrawku, który odwiedziliśmy) dużo jest miejsc wartych zobaczenia i co najlepsze nie są one oblegane przez turystów. Można siedzieć w danym miejscu miesiąc i w ogóle się nie nudzić… czego doświadczyliśmy sami.