A może by tak rzucić to wszystko i wyjechać na wakacje?

Mangart

Długi weekend zgotował nam ponownie odwiedziny znajomych z Polski. Tym razem przyjechał Bartłomiej z małżonką Joanną, następnie dojechał Waldek (zwany Szwajcarem), Marek i Marcin, na koniec dotarła jeszcze Jagoda z Michałem. Wszystkich poza Marcinem mieliśmy okazję spotkać już w trakcie wakacji, a także pojawili się w naszych wpisach. Słowenia jest popularnym miejscem wśród latających Polaków, dlatego często możemy cieszyć się z miłych spotkań.
Czwartek zaowocował bardzo przyjemnym lataniem. Nie było łatwo z powodu dużego zachmurzenia, ale z Waldkiem zrobiliśmy klasyczną trasę, dzięki czemu pękła nam kolejna setka.
Pogoda nie wróżyła latania w kolejnych dniach w związku z tym większość znajomych nas opuściła i pojechała w poszukiwaniu waruna, pozostał jedynie Bartek z Joanną.
Piątek stanowił przerywnik na odpoczywanie, a z kolei na sobotę zaplanowaliśmy we czwórkę wycieczkę na Mangart. Silny wiatr wykluczał latanie, ale wysokie podstawy chmur zachęcały do górskich wędrówek.
Pierwszy etap wyprawy sprowadzał się do dojazdu na parking przed szlakiem. Końcówka drogi wiodła przez Triglavski Park Narodowy, była wąska i kręta, a do tego płatna (pewnie w związku z wjazdem do parku). Na górze czekała nagroda w postaci niesamowitych widoków. Większość osób tylko wjeżdża na górę i ani myśli wędrować dalej, pięknie jest już na samym postoju. Dużo jest motocyklistów, których kombinezony wykluczają górskie wędrówki, ale dzięki takiemu ulokowaniu parkingu, również mogą nacieszyć oko górami.
Po wyjściu z samochodu szybko zorientowaliśmy się, że temperatura jest jednak niższa, niż miała być. Na całe szczęście Bartek miał ze sobą sprzęt do latania, a razem z nim ciuchy, które zostały rozdystrybuowane pośród uczestników naszej wycieczki.

Chwilę pokręciliśmy się po punktach widokowych i powędrowaliśmy na szlak. Po pewnym czasie dotarliśmy do miejsca rozdzielania się szlaku na dwie trasy na szczyt. W prawo była droga słoweńska według informacji trudna i wymagająca asekuracji, a w lewo włoska przeznaczona także dla rodzin z dziećmi, łatwa droga czasem zabezpieczana linami. Zanim tu dotarliśmy, decyzja co do wyboru szlaku była podjęta, więc już po chwili wspinaliśmy się do góry przez skałki. Droga po stronie słoweńskiej nie cieszyła się zbytnim powodzeniem, widzieliśmy tylko jedną grupkę tam zmierzającą. Wędrówka była urozmaicona – na początku szliśmy ścieżką przez trawiaste zbocza, potem mieliśmy mieszaninę skałek raz łagodnych, a raz bardziej stromych, do tego usypiska kamieni i co jakiś czas śnieg. Oczywiście dość szybko się rozgrzaliśmy i zrzucaliśmy cieplejsze ubrania, chociaż momentami dopadał nas silny i zimny wiatr, mocno obniżający temperaturę ciała. Cały czas górował nad nami skalisty szczyt i gdy byliśmy już coraz bliżej, dotarliśmy do miejsca, w którym postanowiliśmy zawrócić. Od północy (bo od tej strony wchodziliśmy na górę) leżał jeszcze śnieg i nie byłoby w nim nic strasznego, gdyby poniżej nie było przepaści. Ślizganie się może być nawet śmieszne, ale nie w przypadku, gdy zakończy się swobodnym spadkiem i spotkaniem z piękną acz twardą Matką Ziemią. Zrobiliśmy sobie popas, nacieszyliśmy oczy widokami, pstryknęliśmy zdjęcia i poszliśmy z powrotem.

Nie byliśmy jedynymi w tej sytuacji, gdyż łatwy szlak przyciąga wiele osób chcących sobie po prostu powędrować po górach, a niekoniecznie gotowi na bardziej wymagające warunki. Byli też ludzie lepiej przygotowani robiący pełną trasę, chociaż jednemu zdarzył się wypadek i podczas schodzenia pośliznął się na śniegu prawdopodobnie skręcając sobie kostkę. Od samego patrzenia jak biedak się męczy stawiając każdy krok, wszystko nas bolało. Z jakiegoś powodu nie wzywali pomocy, lecz mozolnie wędrowali w stronę parkingu. Joanna obdarowała nieszczęśnika lekami przeciwbólowymi, chociaż wydaje mi się, że powinniśmy zepchnąć go w przepaść, by ukrócić jego cierpienie (a tym bardziej nasze). Podczas schodzenia niektórym zebrało się na wygłupy.

Nie zdobyliśmy szczytu, ale nie czuliśmy smaku porażki. Pchanie się w miejsce powyżej naszych umiejętności byłoby czystą głupotą. Wszyscy czuliśmy satysfakcję z trasy, którą zrobiliśmy. Na każdym kroku czuć było przyjemność z obcowania z górami, a widoki wynagradzały wszystko. Co prawda nie była to trasa łatwa dla rodzin z dziećmi i przynajmniej na poznanym przez nas odcinku tylko miejscami NIE była zabezpieczana linami. Warto pamiętać, gdyby wybierał się ktoś z brzdącem, albo osobą o ograniczonej sprawności ruchowej. Być może (Dlaczego być może? Z pewnością!) wrócimy tu w sierpniu, gdy śniegi od północy stopnieją i będziemy mogli postawić nasze stopy na samym szczycie góry.


Wracając chcieliśmy zobaczyć startowisko (tak, z tej góry da się latać), ale była jakaś dziwna blokada (ludzie wyglądali jak z ekipy filmowej) i nie mieliśmy takiej możliwości.
Każdemu polecamy wybrać się choćby na parking na górę, zdecydowanie warto!

Previous

Javorca

Next

Latanie w Austrii

2 Comments

  1. Sław(ny)

    Po texcie o wygłupach jest jest taki pasek w który trzeba kliknąć żeby zobaczyć gifa.
    Przynajmniej w firefoxie nie jest to intuicyjne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén