A może by tak rzucić to wszystko i wyjechać na wakacje?

Firenze!

Po chwili negocjacji udało mi się wygonić Barbarę z namiotu (“W śpiworze jest tak ciepło, a na zewnątrz jest tak zimno”), gdzie okazało się być lepiej niż w środku. Prysznic, śniadanie, ogarnięcie się i wędrujemy na przystanek. Po drodze szybka kontrola WiFi przy recepcji. Zupełnie jak wczoraj, WiFi jest, tylko internet pędzi niczym student do pisania pracy dyplomowej. Wparowaliśmy na przystanek w idealny momencie i już po 20 minutach znaleźliśmy się w centrum Florencji. Basia opracowała nam trasę zwiedzania i już po chwili byliśmy nagabywani znanymi słowami “Serfi? Serfi stick?”. Czy żaden z hebanowych sprzedawców nie wpadł na pomysł, że lustrzanka w ręku może nie zwiastować klienta zainteresowanego plastikowym badziewkiem rozpadającym się pewnie po kwadransie użytkowania? Tym razem zabrakło chłopaków od “Ice coor wata, Ice coor wata”. Po krótkim spacerze dotarliśmy do Piazza del Duomo, gdzie Toskańczycy pierdyknęli sobie taki oto kościółek:

Niezła robota, musieli to budować jakieś 600 lat. Szkoda tylko, że naokoło naćkali domów tak, że nigdzie nie ma na nią dobrego widoku. Brawo Włosi! Warto było przyjechać choćby dla tej budowli. Pospacerowaliśmy, a przy okazji zwiedzania zakupiliśmy bilety do galerii na następny dzień. Niestety rezerwacja godziny pociąga za sobą koszty, ale nie uśmiecha nam się sterczeć w deszczu w kolejkach, które może nie dorównywały długością rzymskim, za to nie bardzo było widać jakiś ruch. Dość szybko zobaczyliśmy większość atrakcji, Florencja w końcu nie jest wielka i udaliśmy się do punktu widokowego, z którego można zobaczyć całą starówkę.

Czasem zdarzało się, że ktoś prosił mnie o zrobienie zdjęcia, zachęcony pewnie wielkością obiektywu. Cóż, duża lufa robi wrażenie, ale nie musi pociągać za sobą umiejętności… fotografa. Pokręciliśmy się jeszcze bez większego zachwytu samym miastem. Dotarliśmy nawet do placu z fontanną bez wody. Przy okazji przypomniała mi się bardzo ciekawa historia związana z fontanną di Trevi. Mianowicie, jeśli ktoś tam wrzuci pieniążek, to on będzie leżał w wodzie (pieniążek, nie wrzucający), aż go wyłowią służby porządkowe. Następnie zostanie przeznaczony na utrzymanie zabytków Rzymu. Fascynująca historia, prawda? Wróćmy jednak do Florencji. Było dużo ciekawych miejsc, ale brakowało atmosfery. Może to wina zatrzęsienia sklepów z ubraniami, czy innymi rolexami. Nawet kawiarnie nie sprawiały wrażenia przytulnych. Na dodatek większość uliczek była otwarta dla regularnego ruchu samochodowego, co utrudniało spacery. Miejmy nadzieję, że galerie zrobią na nas większe wrażenie, choćby takie jak Katedra Matki Boskiej Kwietnej. Złapaliśmy autobus powrotny, zjedliśmy obiadokolację i poprawiliśmy trochę namiot. Pewnie już jutro przyjdzie poważny test w deszczu i wietrze. Pod namiotem wieczór kończy się szybciej, więc władowaliśmy się w śpiwory z misją wczesnego wstawania, mamy w końcu bilety na konkretne godziny.

Previous

Pod słońcem Toskanii

Next

Odchamianie

2 Comments

  1. Tomo

    Z daleka to sobie popatrzysz na Świątynię Opatrzności w Wilanowie.

Skomentuj Jakub Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén