Po wyjeździe towarzystwa do Polski, spędziliśmy w Słowenii jeszcze chwilę i wróciliśmy w okolice Belluno. Poprzednia wizyta była krótka, a czuliśmy, że nie wykorzystaliśmy potencjału miejsca. Kolejne dni upływały nam na odpoczynku czynnym i biernym. Urządziliśmy sobie wycieczki rowerowe, których część była przerywana przez deszcz, ale raz udało nam się odkryć ciekawą trasę. Z naszego kempingu można udać się ścieżką rowerową wgłąb Dolomitów, niestety trasa jest w trakcie remontu i po ponad dwudziestu kilometrach zmuszeni byliśmy zawrócić. Przeszliśmy się na wycieczkę pieszą po okolicznych pagórach. Gdy pogoda pozwalała grillowaliśmy, a gdy nie pozwalała… też grillowaliśmy.
Czasem też mieliśmy ochotę odpocząć na plaży. To ostatnie miało duży plus w postaci widowiska, gdyż Lago di Santa Croce (jezioro, przy którym położony jest kemping) stanowi mekkę kite surferów. Do tej pory nie pociągał mnie ten sport, ale jak się dłużej napatrzyłem, z chęcią bym spróbował… gdyby nie fakt, że nie da się go uprawiać w Warszawie. Wystarczy mi jedno hobby, którego nie mogę uprawiać w miejcu zamieszkania. Niektórzy nie potrafili jeszcze poprawnie pływać i próbowali to robić na rękach
albo obracali się do góry nogami i gubili deskę
czy też uprawiali jakieś dziwne sztuki walki
nie mając uchwytów na stopy musieli przytrzymywać deskę ręką
zdarzało się, że komuś pływanie myliło się z lataniem
ale wody w wino nie zamienił, oszust jeden.
Pewien pan miał takie wygłupy gdzieś i po prostu pływał sobie z psem.
W okolicznym lesie odkryliśmy gniazdo jakiegoś ptaka.
Nie wiem czemu, ale cieszyliśmy się, że nie zastaliśmy go w domu.
Sław(ny)
Gniazdo wróbla Elemela.