Sielanka nad morzem była bardzo przyjemna, ale przyszła pora na zmianę krajobrazu. Prognozy pogody na Słowenii wydawały się obiecujące, więc spakowaliśmy dobytek i wyruszyliśmy w drogę. Tym razem trasa nieco dalsza, ale udało się sprawnie przejechać. Po drodze skontaktowaliśmy się z przebywającym na miejscu Szwajcarem (znajomym który się tylko tak nazywa, a wcale nie pochodzi ze Szwajcarii). Rozstawiliśmy namiot na prawie pustym kempingu i od razu zaklepałem sobie miejsce w busie na następny dzień. Sprzęt się kurzył przez dwa tygodnie, więc musiałem sobie wszystko poładować i przygotować wcześniej. Wieczorem porozmawialiśmy sobie z młodą Niemką podróżującą na rowerze z Wiednia do Mediolanu – ciekawy pomysł na wyprawę. Dołączył do nas właściciel kempingu, a rozmowa tak się potoczyła, że zaoferował dziewczynie lot w tandemie następnego dnia.
W czwartek z rana wskoczyłem do busa, po drodze załatwiłem flycartę (pamiętacie co to jest?) i zostałem zawieziony na górę. Na starcie spotkałem wspomnianego już Szwajcara, z którym udało się uciąć pogawędkę przed odlotem. Z powodu dużego zachmurzenia na zachodzie, dzień wyglądał gorzej niż w prognozach, ale udało się wykonać całkiem fajny lot. Próbowałem zrobić pierwszy 100km lot w tym sezonie, ale niestety się nie udało. Gdyby ktoś nielatający chciał przeczytać jak w punktach wyglądał mój lot, na dole umieściłem opis, który da poczucie jakie decyzje czasem musimy podejmować w powietrzu. Wieczorem pojechaliśmy do Tolmina na pizzę, gdzie spotkaliśmy grupę Waldka (tak szanowny Szwajcar ma na imię), ale on sam był jeszcze w powietrzu. Wylądował akurat, gdy skończyliśmy jeść, więc podjechaliśmy porozmawiać. Daliśmy się zaprosić na herbatę i reszta wieczoru upłynęła nam na pogawędce w miłym towarzystwie. Po powrocie na kemping zostaliśmy zaczepieni przez dwóch Polaków, którzy przyjechali polatać aż z Irlandii. Przysiadł się również do nas młody Argentyńczyk podróżujący po Europie. Chłopak przemieszcza się środkami komunikacji lub paralotnią mając w uprzęży spakowany sprzęt biwakowy. Trochę pogadaliśmy i uciekliśmy spać, gdyż następnego dnia czeka nas latanie.
Prognozy na piątek były nieco gorsze niż czwartkowe, dlatego wybór padł na tandemowanie. Na górze znów pogadaliśmy sobie z Waldkiem. Dzień rozkręcał się dość powoli, więc czekaliśmy cierpliwie ze startem, choć istniało ryzyko, że za bardzo się rozwieje.
W końcu zdecydowaliśmy o starcie, swoją asystę zaoferował Tomasz – organizator wyjazdu Szwajcara. Trafił nam się moment z łagodniejszym wiatrem i poszybowaliśmy… ale niezbyt daleko. W pobliżu były tylko ze trzy glajty, ale piloci nie wydawali się doświadczeni, więc musieliśmy działać sami. Noszenia były wąskie, co w przypadku tandemu jest dodatkową trudnością, ale po trochu udawało nam się nabierać wysokości i oddalać od startu. Dalej kominy były już szersze, ale nierówne i turbulentne, co zmniejszało komfort lotu szczególnie pasażerowi. W pewnym momencie dostałem sygnał od Basi, że jak na te warunki, chyba niepotrzebnie coś zjadła przed samym lotem i nie czuje się najlepiej. Lot musi sprawiać przyjemność obu osobom, dlatego zawróciliśmy na kemping. Warunki na lądowisku były dość trudne, co sprawiło, że wykonaliśmy pierwszego w naszej karierze żółwia – figura polegająca na obaleniu się pasażera na brzuch i nakryciu pilotem.
Waldkowi udało się wykonać bardzo fajny lot jako dowód, że dzień był lepszy, niż się zapowiadał.
Pogoda w sobotę była namiotowa – od rana pochmurno, dość chłodno, a wczesnym popołudniem zaczęło padać. Wszystko zgodnie z prognozami. Żaden problem, o ile trafi się taki jeden dzień, a nie kilka z rzędu. Mogliśmy się wyspać, odpocząć, a ja przygotować ten wpis.
W niedzielę ma być ładnie, ale nielotnie… co by tu począć z takim dniem? Pojeździć na rowerach? Pójść w góry? Pojechać gdzieś pozwiedzać? A może po prostu poleżeć w hamaku i poczytać? Widzicie jakie wyzwania stawia przed nami życie na wakacjach?
Lot w szczegółach
Linia niebieska oznacza moją trasę.
Linia szara łączy start, lądowanie, trzy punkty zwrotne i to ona pokazuje dystans wyliczony przez serwery zawodów online.
Poniżej opis poszczególnych punktów lotu:
1 – Start
2 – Miejsce, w którym zawróciłem, aby poczekać i zobaczyć, czy chmury na zachodzie się rozpadną
3 – Tu doleciałem z powrotem i odwróciłem na zachód
4 – Zrobiłem wysokość i postanowiłem zaryzykować ze skokiem na kolejne pasmo górskie
5 – W tym miejscu spotkałem pierwszego glajta na tym odcinku, leciał w przeciwnym kierunku niż ja i okazało się, że to Polak z naszego kempingu
6 – Doleciałem do końca pasma i zastanawiałem się nad przeskokiem przez dolinę na kolejne pasmo, ale zdecydowałem się wracać; w tym miejscu spotkałem Argentyńczyka, który wystartował niedaleko i leciał na wschód
7 – Tutaj postanowiłem polecieć z powrotem na zachód aby wyciągnąć przelot (takie tam triki, aby mieć jak najwięcej dystansu i punktów)
8 – Z powodu nasilającego się wiatru z zachodu, musiałem zawrócić
9 – Miejsce, w którym podjąłem prawdopodobnie błędną decyzję o poleceniu nad doliną
10 – Po utracie wysokości próbowałem się ratować nad dwoma pagórami nazywanymi “Cyckami”
11 – Koniec mojego lotu i zarazem miejsce odebrania mnie przez Basię
Tomo
Idźcie na Krn
aneta
no, też polecam krn. albo na leniwca – jezioro bohinj rowerowo. z mostu na soci pociągiem (m.in. tym sławnym 100letnim 6km tunelem kolejowym) do bohinjskiej bistricy a potem już rowerem nad jezioro. ładnie nawet tam jest.
pozdrawiam
a.
Jakub
Dziś był dzień na Krn. Chmury wysoko, powietrze żyleta, ale nie daliśmy rady. Musieliśmy ogarnąć kilka rzeczy (zakupy, pranie itp.), więc tylko porowerowaliśmy do kamiennego mostu przed Kobaridem. Dobrze, że nie poszliśmy w góry, bo coś Barbara średnio się czuje. Ile czasu na ten Krn trzeba sobie zaplanować? Tempo mamy pewnie wolniejsze niż Twoje Aneto, ale nie emeryckie:) Długo się wjeżdża na parking? Mapy są potrzebne, czy szlak dobrze oznaczony?
Nad jeziorem byliśmy, ale samochodem, więc rowerami z chęcią skoczymy, tylko tak na dłużej. Pamiętasz może ile bilety pociągowe kosztowały?