A może by tak rzucić to wszystko i wyjechać na wakacje?

Rawenna mozaiką stoi

Organizm pamiętał ukręcone poprzedniego dnia kilometry i sabotował pobudkę. Na szczęście jest jeszcze pęcherz, który nie pozwala długo spać! W związku z planowanym opadem w drugiej połowie dnia, obraliśmy sobie za cel pobliską Rawennę i jej muzea z kościołami. Ruszyliśmy autobusem spod kempingu i już niebawem dotarliśmy do małego i spokojnego miasteczka. Jak to miło odpocząć od hord turystów szwędających się po mieście, robiących sobie zdjęcia gdzie popadnie i zapychających kolejki do atrakcji turystycznych… my to co innego! Przypadkiem zauważyliśmy Kościół Św. Franciszka, w którym niby odbył się pogrzeb Dantego (tak jest, tego Dan tego). Pod ołtarzem znajdują się pozostałości starego kościoła. Tu można zauważyć sprytne zagranie, zwiedzanie jest darmowe, ale żeby zobaczyć samą salę trzeba wrzucić pieniążek, coby zapaliło się światło. Niestety trzeba użyć rasowego eurasa – guziki i plastikowe żetony nie działają. Głupi, mogliśmy wziąć latarki! Trzeba było zrobić przyczajkę, że niby “patrz jaki fajny ołtarz” i poczekać, aż ktoś zechce zasilić elektrownię, a wtedy my hyc na sępa. Samo pomieszczenie zalane jest przez wodę, w której beztrosko pływają sobie ryby, natomiast na podłodze można podziwiać przedsmak tego, co nas czeka w Rawennie – mozaiki.

Jak umrę też chcę mieć pogrzeb w takim kościele, tylko z tym zdzieraniem kasy za światło, to trochę siara. Następnie zakupiliśmy bilety łączone do czterech miejsc – Raweńczycy (Rawennianie? Rawowie? Raweńczykowianeczkowianie?) nieźle kombinują, gdyż nie da się kupić biletu tylko do jednego obiektu, trzeba brać pełen pakiet. Zupełnie jak filmy dla telewizji. Zawsze z blockbusterem wcisną jakiś chłam w stylu “Śmierć w Wenecji”, “Klan niedźwiedzia jaskiniowego”, “Showgirls”, czy “Zabójcze ryjówki” i potem w stacji głowią się jak to upchnąć w program. Na pierwszy ogień poszła Bazylika Św. Witalisa, a z nią oświecenie! Tyle czasu głowiliśmy się, jak urządzić sobie łazienkę, a tu rozwiązanie przyszło we Włoszech.

Oczami wyobraźni widzę te mozaiki obserwowane podczas przebywania w świątyni zadumy, tylko nie żeby jakieś jezuski, koniecznie nasze podobizny!
*Tak przy okazji, zdolny glazurnik poszukiwany.
Do kolejnego obiektu potrzebowaliśmy oddzielnych biletów łączonych, jakby wszystkiego nie mogli zebrać w całość, tylko komplikują człowiekowi życie i potem nie wie, gdzie jaki bilet pokazywać. Wizyta w Domu Kamiennych Dywanów również była owocna, tu już mieliśmy z górki, bo było ładnie opisane, co gdzie mamy sobie umieścić. Co prawda ciężko będzie wcisnąć kilkanaście pomieszczeń na 50m2, ale coś wykombinujemy. Następną ciekawostką było baptysterium neonianum, czyli dawna rzymska łaźnia, zaadaptowana na potrzeby chrześcijan. Kiedyś to musiały być chrzty, bez kąpielówek i czepka nie podchodź, nie to co teraz ledwo głowę pokropią i to jeszcze takiemu oseskowi. Moją uwagę przykuły mozaikowe postacie powyżej kolumn, a konkretnie ich oczy złożone niby tylko z dwóch kamyków, a każda twarz przedstawiała inne spojrzenie. Dawniej artysta musiał się naprawdę natrudzić, nie wystarczyło naciapać jakieś kleksy, albo namalować coś kupą, żeby być nazwanym artystą. Albo takie freski na kopule, czy ktoś po stworzeniu “dzieła” w postaci czerwonego kwadratu na czarnym tle mógłby spojrzeć w twarz Michału Aniołu? Wróćmy jednak do Rawenny. Kolejnym punktem programu było Museo Arcivescovile… muzeum jak muzeum, po wizycie w galerii Ufiji ciężko jest zrobić na nas wrażenie, chociaż w malarstwie można było zauważyć inną szkołę niż u Toskańczyków (Toskan? Toskanów? Nie ważne…). Następnie czekała nas wizyta w Muzeum Mozaiki Tamo. Tu można było zobaczyć, że nawet dzieci tworzyły mozaiki.

A nie, to tylko sztuka średniowieczna. Matko, na tysiąc lat artyści cofnęli się w rozwoju. Dla porównania częściowo zachowana mozaika z pierwszego wieku przed naszą erą… czy jakoś tak.

Później trafiliśmy do krypty Rasponi. Nic nadzwyczajnego poza dzikiem z rogatym tyłkiem, a ogrody na dachu pewnie są ciekawsze, gdy nie pada… aaaa bo zapomniałem napisać, że zaczęło padać. Przyznać się, kto nam źle życzy i zaklina pogodę na naszą niekorzyść? Na sam koniec została Bazylika Sant’Apollinare Nuovo ozdobiona mozaikami z V wieku, freskami i drewnianym sklepieniem. Fajnie było, ale trzeba wracać do namiotu, posiedzieć trochę w deszczu. Przed snem mały rekonesans na plaży, gdyż trochę się rozwiało i morze huczy tak, że je słychać nawet na kempingu. Lepszy widok byłby za dnia, ale nawet po ciemku można zobaczyć białe grzywy fal.

Previous

Delta Padu zwanego Po

Next

Komercyjne państewko

2 Comments

  1. Tomo

    Zupełnie jak nad Bałtykiem. Tez słychać fale zza lasu gdy siedzi się na kwaterze bez elewacji na wczasach w wariancie szwedzkim czyli, że w dzień pada tu a w nocy tam.

  2. Tomo

    Scena z mozaiki:
    – którą rączką uderzyłeś Zosię?!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén