Zwiedzanie Toskanii nie mogłoby się obejść bez odwiedzenia Pizy, miasta rozsławionego przez pomnik fuszerki. Tak, tak, majster spartaczył robotę, a kolejni brnęli w walący się projekt. Zupełnie jak z lotniskiem w Radomiu, chociaż Włosi ze swojej wpadki uczynili atrakcję turystyczną, na której pewnie nieźle zarabiają. Może i w Radomiu wprowadzą opłaty 18€ za zwiedzanie lotniska? Samo miasteczko bardzo ładne i spokojne, nawet niezbyt zatłoczone przez turystów, za wyjątkiem placu z krzywą wieżą.
Przy okazji Pizy wspomnę o zjawisku, o którym wcześniej nie pisałem, mianowicie o menelach parkingowych. Włosi nie gęsich, a swych meneli parkingowych mają. Są zazwyczaj bardziej zadbani i nie wydają się być po spożyciu, za to karnację mają czarną, nie czerwoną. Zarówno jak nasi żyją w przeświadczeniu, że kierowca za kółkiem jest ślepy i nic nie widzi, a na pewno już pustego miejsca parkingowego, szczególnie gdy go poszukuje. Takiego kierowcę należy naprowadzać na miejsce niczym Jumbo Jeta na lotnisku, bo inaczej nie trafi. Ciekawe, czy cała procedura kończy się tradycyjnym “panie kierowniku, popilnować samochodu?”. Nie dane nam było się przekonać, gdyż pozostawiliśmy auto poza murami starówki.
Powoli zmierzaliśmy do Piazza del Duomo po drodze zwiedzając jakieś kościółki, place, czy szkołę super normalną (Escuola Normale Superiore). Tradycyjnie wąskie uliczki, ciekawa zabudowa i dużo młodzieży… wagary sobie urządzają? Po dotarciu na miejsce dramat, szok, niedowierzanie! Znowu nas oszukali! Jaka ona krzywa, jak prosta stoi?


A no chyba, że z tej perspektywy.


Mogliby się trochę ci Pizańczycy (Pizowie? Pisanki? Pizdzie… eee jednak nie) ogarnąć i postawić jakieś znaki w stylu “Z tej strony nie oglądać i nie robić zdjęć”, ponoć niczym pewnej blond “piosenkarce” na D, coby nie było widać, że ma krzywe nogi.
Ciekawą tradycją było robienie zdjęcia osobie przybijającej piątkę niewidzialnemu człowiekowi.


Cóż… Azjaci.
Okolica skojarzyła mi się z Taj Mahal. Tłumy turystów robiących sobie głupie zdjęcia, trochę przereklamowany zabytek (w przypadku Taj Mahal dużo bardziej) i zielone trawniki, na które nie można wchodzić, bo się zepsują. To po cholerę ta trawa tam jest? Zawsze mogli pierdyknąć beton… Wstąpiliśmy do katedry będącej niestety w trakcie renowacji, co mocno ją szpeciło, jednak warto było zajrzeć do środka. Poszwędaliśmy się wąskimi uliczkami, odwiedziliśmy ciekawy kościółek po drugiej stronie Arno (Piza skopiowała rzekę od Florencji, cóż za totalny brak oryginalności). Wracając na parking zahaczyliśmy o artigianale gelato i udaliśmy się w drogę do położonej w pobliżu Lukki, miejsca urodzenia Giaccomo Pucciniego.
Kolejne spokojne miasteczko, bez rzeszy turystów, podobnie jak Piza założone przez Etrusków. Tu także pozwiedzaliśmy kościółki, uliczki i place, z których jeden był wyjątkowy, gdyż zbudowany na amfiteatrze, przez co ma podstawę eliptyczną.

Starówka otoczona jest dobrze zachowanymi murami, po których można się przespacerować.

Niestety nie zdążyliśmy wykonać pełnego okrążenia, gdyż zbliżał się koniec opłaconego czasu parkowania.
Wracając na kemping wstąpiliśmy do sklepu sportowego po nowe śpiwory. Niestety nie wykonaliśmy pełnej inspekcji przedwyjazdowej i okazało się, że w naszych śpiworach wypełnienie w niektórych miejscach się pozbijało i nie stanowi już odpowiedniej izolacji przed zimnem. Obecnie noce są ciepłe, ale na pewno nie raz trafi nam się ochłodzenie i wtedy nowy zakup ujawni swoje zalety.
Piątego dnia odpoczywaliśmy. Lenistwo w hamaku i obżarstwo z rana, a później sport. Podczas biegania pozwiedzałem trochę plażę i okazało się, że służby porządkowe pozgarniały wodorosty, dzięki czemu nabrzeże wygląda teraz lepiej. Wieczorem powtórka hamakowania i produkowanie kolejnego wpisu.