A może by tak rzucić to wszystko i wyjechać na wakacje?

Włoski Gibrartar

W piątkowy wieczór Anke (jedna z prowadzących hostel) włączyła centralne ogrzewanie serwując nam pierwszą ciepłą noc podczas pobytu w tej okolicy. Poszliśmy wcześniej spać, żeby mieć więcej czasu na owocne wykorzystanie soboty.
Dzień wyjazdu się zbliża, a pogoda psuje nam dalsze plany podróży. Przy śniadaniu usiadłem do prognoz i zacząłem knuć. We środę i czwartek ma lać, ale piątek wygląda ładnie. Pojawiła się nowa koncepcja. Spędzimy jeden dzień dłużej w Sermonecie, w poniedziałek przemieścimy się do Florencji, którą pozwiedzamy sobie na zewnątrz we wtorek, a w środę pójdziemy do muzeów, bo pod dachem deszcz nam niestraszny. W czwartek zwiniemy się i dotrzemy do Bassanowa, gdzie po południu powinno przestać padać. Ewentualnie skoczymy od razu do Słowenii, jeśli prognozy się poprawią, w końcu to jeszcze kilka dni. Dziś synoptycy nie byli łaskawi dla latających, ale mieliśmy plan awaryjny w postaci wycieczki na Monte Circeo. Poprzedniego dnia zostaliśmy uprzedzeni przez jedną z turystek z naszego hostelu, że lepiej wziąć buty górskie i kije trekkingowe. Dobrze przygotowani sprawnie dojechaliśmy nad morze. Porzuciliśmy samochód na parkingu i ruszyliśmy na szlak. Początek był łatwy i wiódł niezbyt pochyłą, gruntową drogą. Oczywiście to była tylko zachęta, już po chwili skręciliśmy na stromą ścieżkę prowadzącą przez las. Luźne kamienie i osuwająca się ziemia nie ułatwiały zadania. Na szczęście po niecałych 30 minutach doszliśmy do fragmentów skalistych, gdzie zaczęło się wyzwanie dla mnie. Czy przygotowując szlak Włosi mogliby pomyśleć o osobach wysokich? Lobby mikrusów ma swoich agentów wszędzie, ale żeby normalny człowiek musiał się czołgać podczas górskiej wędrówki? Co chwilę zahaczałem głową lub plecakiem o sztywne gałęzie i tylko cudem żadna nie pociągnęła mnie do tyłu. Jeszcze tego by brakowało, żebym połamał sobie kręgosłup upadając plecami na skały. Gdy tylko docieraliśmy do jakieś przecinki, rozkoszowaliśmy się pięknymi widokami.

Góra może nie jest wysoka, jednak jest skalista, a na dodatek wyrasta z samego morza. Dotarliśmy na pierwszy szczyt, gdzie ukazała nam się scena znana z dawnej wyprawy na rysy – góra kamieni, a na każdym kamieniu człowiek. Skąd oni się tam wzięli? Autobusy jakieś popodstawiali? Dokończyli te swoje mozzarelle i oliwki (taka włoska odmiana kiełbasy i kiszonego na postoju) i gdzieś poznikali, co pozwoliło nam na zrobienie kilku zdjęć.

Powędrowaliśmy granią, po drodze błądząc tylko raz. Skały, urwiska (niebezpieczne słowo, raptem jedna literka i może być bardzo brzydko), zalesione zbocza i morze, wyjątkowe okoliczności przyrody. Po jakimś czasie dotarliśmy na szczyt właściwy, gdzie czekał na nas cały ten tłum. Zjedliśmy, napiliśmy się, zrobiliśmy kilka zdjęć i rozpoczęliśmy wędrówkę w dół. Na szczęście nie musieliśmy wracać tą samą drogą, co byłoby bardzo trudne, ale odbiliśmy w ścieżkę przez las. Ścieżka to nadużycie w odniesieniu do osuwiska skalnego. Mogliśmy bardzo szybko znaleźć się na dole, wystarczyło zjechać na toczących się kamieniach, jednak wybraliśmy metodę tradycyjną. Po jakimś czasie zamiast osuwających się kamieni, w nawierzchni zaczęła dominować… osuwająca się ziemia. W takich warunkach mogłem sobie pozwolić na zbieganie, zyskując nieco na czasie. Reszta trasy przebiegała drogą, z której zboczyliśmy na początku. Świetna wycieczka z wyjątkowymi widokami, polecamy każdemu, kto znalazł się w okolicy. Kije w moim przypadku wyłącznie przeszkadzały hacząc o gałęzie, niemniej Basi bardzo się przydały podczas zejścia. Pozostała nam godzina do końca opłaconego czasu parkowania, więc daliśmy się skusić pięknej plaży na spacer nad morzem. Anzio w porównaniu do Sabaudii wydaje się nadmorskim Radomiem. Niby jest woda i piasek, ale brak uroku i plaża dużo krótsza. Na koniec słodkie zdjęcie i do domu.

Po powrocie oczywiście czekały świeże prognozy. Synoptycy z rana są bardziej optymistyczni. Nastroju nie poprawiło odwiedzenie serwerów przelotowych. W obliczu zapowiadającej się pogody nie ma pośpiechu z wyjazdem, dlatego zostaniemy jeszcze dzień dłużej i zobaczymy, czy coś się zmieni. Tymczasem wreszcie ma poprawić się kierunek wiatru w Normie, może uda się trochę dłużej potandemować.

Previous

Plażowanie? Nie parawaiting!

Next

Aaaaaaaaa! Czyli wiosenna terma nie na tandem

2 Comments

  1. Tomo

    Anke – cóż za łacińsko brzmiące imię 🙂

    • Jakub

      Hostel w średniowiecznym, włoskim miasteczku prowadzi… Niemka Anke i chyba Brytyjka Caroline 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén