Wreszcie udało się zabrać glajta na spacer.

Na starcie stada paralotniarzy pilnowały psy pasterskie.

Nie było szału z pogodą, ale jak się nie ma co się lubi, to się lata, kiedy się da.

Udało się wyrwać za Cori, niestety w drodze powrotnej przywitał mnie deszcz. Planowałem posuszyć glajta latając nad Normą, ale tam też dotarł opad, więc nie było innego wyjścia poza lądowaniem. Nie udało się uchronić sprzętu przed zmoknięciem, gdyż po wylądowaniu zaczęła się regularna ulewa, która dopadła również Basię zwiedzającą Normę.

Popołudnie zleciało nam na suszeniu glajta i popijaniu wina z Markiem i jego grupą.