Skoro przedłużyliśmy sobie pobyt w Sermonecie o jeden dzień, plan był prosty – w niedzielę tandemujemy. Wstaliśmy w miarę wcześnie, aby nie dotrzeć na startowisko, gdy się rozwieje. Przy śniadaniu obowiązkowe ślęczenie nad prognozami. Jak by nie patrzeć na północy południa od wtorku do piątku bryndza. Okolice Normy są atrakcyjne, na pewno mielibyśmy jeszcze tutaj wiele do zrobienia, ale powoli nabieramy chęci na zmianę krajobrazu. Co by się nie działo, po południu się pakujemy, a jutro wyrusz. W najgorszym wypadku walniemy się na jakimś kempingu nad morzem i przeczekamy syf słuchając szumu fal.
Po śniadaniu szybkie ogarnianie i już po chwili byliśmy w Normie. Na niebie pojawił się dobry znak – ze dwa glajty w powietrzu. Na starcie sytuacja wyglądała obiecująco, chociaż tłumów nie było. Pogawędziliśmy z paralotniarką, którą poratowaliśmy podwózką po ostatnim tandemowaniu. Nasz wczorajszy plan został potwierdzony przez jej ocenę warunków panujących na starcie. Tym razem wyglądało na to, że zjawiliśmy się dość wcześnie. Większość osób niedługo po starcie lądowała na górze, niektórych spłukiwało na dół. Terma nie rozbujała się jeszcze wystarczająco. Najtrudniejsze było wyczekanie momentu, gdy już da się utrzymać bez problemu wysokość, ale jeszcze nie rozwiało się na tyle, aby utrudnić start w tandemie. Po 13:00 zaczęliśmy się przygotowywać i już przed 14:00 byliśmy w powietrzu. Start przebiegał dużo łagodniej, ale musieliśmy trochę pokicać, gdyż nie chciało nas zabrać. Odbiliśmy w lewo i przystąpiliśmy do krążenia.
Już po chwili dotarło do nas, że chyba zbyt wcześnie wystartowaliśmy przy takiej pogodzie. Najpierw klapa, a potem przepisowy front zapewnił nam emocje na resztę lotu. Mamy wszystko nagrane i z chęcią byśmy Wam pokazali, jak sytuacja wyglądała z naszej perspektywy, ale wspaniałe urządzenie zwane gimbalem tak ustabilizowało obraz, że widać jedynie lekkie podrzucenie kolan Basi. Opuściliśmy felerne miejsce i zrobiliśmy solidną wysokość. Polecieliśmy w stronę Cori, ale pozostawało nieprzyjemne uczucie w kościach i po niecałej godzinie przyszła komenda “Wracajmy już”. Udało się dowiosłować do lądowiska, przyziemienie wykonaliśmy wzorowo, ja zająłem się pakowaniem sprzętu, a Barbara odzyskaniem samochodu. Dobra pogoda przelotowa… ale solo. Lepiej byłoby wstrzymać się ze startem do jakiejś 16, ale czekało na nas pakowanie i pożegnalny spacer po okolicy, chociaż glajty latały i po 19:00.
Zjedliśmy obiad, przeszliśmy się po Sermonecie i zabraliśmy za bagaże.

Na koniec rzut okiem na świeże prognozy… jutro czeka nas niełatwa decyzja.

P. S.
Pojawiło się kilka pojęć niezrozumiałych dla osób nielatających. Niebawem dodam stronę ze słownikiem pojęć paralotniowych, potrzebuję tylko czasu, aby ją napisać.