O 5:45 zadzwonił budzik. Postanowiliśmy wstać w miarę wcześnie mając na uwadze daleką drogę do przejechania tego dnia, na dodatek po dotarciu musimy się zregenerować, by rano znowu wsiadać za kierownicę i jechać dalej.
Wszystko szło sprawnie do momentu ładowania do samochodu. Okazało się, że mamy dużo twardych rzeczy, które utrudniają pakowanie. W bagażniku ciągle mieliśmy miejsce, ale nijak nie dało się wcisnąć pozostałych toreb. Czas uciekał a kolejne kombinacje nie przynosiły zamierzonego efektu, więc wrzuciliśmy część klamotów na tylną kanapę i… prawie ruszyliśmy. Gówniany klucz z grzechotką z leruła, potrzebny do zamocowania bagażnika rowerowego na haku, raczył się rozsypać przy jego drugim użyciu. Zdaję sobie sprawę, że nie wybierałem najdroższego egzemplarza, ale taki badziew nie jest wart nawet jednego grosza. Nie pozostało nam nic innego poza utylizacją tego i zakupem nowego, lepszego, również z leruła (bo było najbliżej). Popędziliśmy w drogę i momentalnie zawróciliśmy na chwilę do domu. Tym razem wyruszyliśmy już na dobre. Jedyne dwanaście godzin później dotarliśmy w okolice Gemony del Friuli, gdzie czekał nas nocleg w ichniejszej agroturystyce.