Bassano to zagraniczne miejsce do latania, które poznałem jako pierwsze w swojej karierze pilota. Znam kilka ciekawszych miejsc paralotniowych, jednak to ma swój urok. Z rana ogarnęliśmy się i pojechaliśmy załatwić flycartę. Flycarta to taki świstek, który pokazujemy panu mówiącemu “Hello Sir! Can I see your flycard?”. Jak ją zobaczy, życzy nam udanego pobytu i wszyscy są szczęśliwi. Trochę nam się zeszło z biurokracją, a że znajomi byli już na ostatniej prostej, postanowiliśmy poczekać i razem wjechać na górę. Na niższych startowiskach pilotów była masa, a że nie chciało nam się czekać, pojechaliśmy na samą górę, gdzie okazało się dużo zimniej niż się spodziewaliśmy. Wiało nie do końca w kierunku startu, ale dało się wyczekać moment i w końcu byliśmy w powietrzu. Niedaleko startu zrobiłem wysokość i… palce odmówiły posłuszeństwa. Postanowiłem się nie dekoncentrować bólem, wmawiałem sobie, że jest mi ciepło, a jakby co mam jeszcze komplet palców… u stóp. Późny start przekreślił szanse na zrobienie porządnego wyniku, ale lot okazał się najdłuższym z moich tegorocznych (nie żeby poprzeczka była wyjątkowo wysoko). Wylądowałem zadowolony, dopóki nie sprawdziłem sytuacji na serwerach przelotowych.

Wieczorem obowiązkowe wino, pogawędki i spać, jutro musimy wcześniej być na górze, aby lepiej wykorzystać dzień.
W niedzielę wstaliśmy wcześniej, palce niestety pamiętały poprzedni dzień, ale nie jesteśmy tu dla przyjemności, więc zapakowaliśmy glajty do samochodu i pojechaliśmy na górę. Na niższych startowiskach wiało z boku, więc ponownie udaliśmy się na samą górę, gdzie zobaczyliśmy spory tłumek i czekała nas niespodzianka w postaci dużego zachmurzenia. Tego nie było w prognozach. Trochę poobserwowaliśmy sytuację, ale gdy niebo zaczęło powoli się obniżać, nie było już na co czekać i wystartowaliśmy. W skrócie: trzeba było się namęczyć, aby zrobić wysokość, było za dużo chmur, szczególnie na zachodzie, gdzie nie było widać nawet kawałka w słońcu, po południu sytuacja się poprawiła, dało się zrobić wynik, ale ja polatałem po okolicy i zrobiłem tak zwaną czasówkę.
Jutro raczej odpoczynek od latania, może dłonie wrócą do formy, a potem zobaczymy.