Środowe prognozy wyglądały ciekawie, więc z rana wybraliśmy się na lądowisko zapytać o możliwość wjazdu na start. Na miejscu spotkaliśmy trójkę Bułgarów, z których jeden mieszka w tej okolicy. Kierowca busa akurat dziś był niedostępny i chłopaki mieli problem, jak tu się zorganizować, żeby wszyscy mogli polatać. Chcieliśmy wjechać we dwoje, ale planowałem polatać sam, więc zapytali, czy Barbara byłaby skłonna zwieźć busa. Trasa wydawała się ok, więc czemu nie? Problem transportowy został rozwiązany i mogliśmy gnać pod górę. Po drodze czekał nas przymusowy przystanek, gdyż akurat drwale usuwali ścięte drzewa, a ciężarówka zajmowała całą szerokość drogi. Barbara zaczęła się niepokoić powrotem, czy przypadkiem nie przyjdzie jej mijać się z wielką ciężarówką? Było jeszcze wcześnie, więc zatrzymaliśmy się w schronisku (obok którego znajduje się startowisko) na kawę.

W międzyczasie szef schroniska przyniósł orzechy włoskie i zaczął je łupać. Nie mając nic lepszego do roboty, zapytaliśmy o dodatkowe dziadki do orzechów i już po chwili cała gromada siedziała nad michami. Jedni rozgniatali, a inni wybierali miąższ z łupin. W zamian za pomoc i zwiezienie busa nie płaciliśmy nic za wjazd i za kawę.

Niedługo później leciałem z Bułgarami na zachód w stronę Feltre. Barbara miała szczęście i gdy już ładowała się do samochodu, akurat przyjechał kierowca, więc zjechała jako pasażerka. Lot nie był wyjątkowo łatwy, jeden z Bułgarów (Stanislav) zmuszony był lądować za Belluno, a my w pewnym momencie zaparkowaliśmy na dłużej na małej górce, z której trzeba było przeskoczyć na zachód. Próbowaliśmy zrobić wysokość, ale co udało się wypracować kilkadziesiąt metrów, to za chwilę się wszystko traciło. Ktoś spróbował zrobić przeskok, ale szybko wrócił. Wtem pojawiła się nadzieja! W końcu w Feltre odbywają się Paralotniowe Mistrzostwa Świata i akurat tego dnia wyznaczono trasę na pewnym odcinku w stronę Belluno. Duża grupa glajtów niczym śmigłowce w “Czasie apokalipsy” zbliżała się do nas szybko, a w mojej głowie wybrzmiewał “Marsz Walkirii”. Taka zgraja świetnych pilotów na pewno pokaże nam jakiś komin, z którego będziemy mogli się wykręcić i polecieć dalej. Jakież było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że to oni wpadli do naszego komina. W takim tłumie jeszcze nie latałem. Zawodnicy byli wszędzie! Z przodu, z tyłu, po bokach, nade mną, pode mną, a jeden nawet wlazł mi pod kurtkę! Bułgarzy postanowili trzymać się z dala, a ja walczyłem o przeżycie i utrzymanie wysokości. Zawodnicy zniknęli równie szybko, co się pojawili i chwała im za to, a my zostaliśmy w punkcie wyjścia. Zmęczony kręceniem się w tym miejscu, zrobiłem co się dało i rzuciłem się do przodu. Udało się przykleić do zbocza i powoli odrabiałem wysokość zmierzając także dalej na zachód. Dalej szło już łatwiej do momentu aż chmury nie zalały nieba i nie sprowadziły na nas lekkiego opadu. Niedaleko przed Feltre zawróciliśmy. Z powodu deszczu nie robiliśmy za dużo wysokości, a w okolicach Belluno termika odmówiła współpracy i zmuszeni byliśmy lądować. Ivan i Itzo niedaleko centrum handlowego, gdzie akurat Barbara robiła zakupy, a ja próbowałem coś złapać głębiej w górach i musiałem lądować na małej polance w jednej z dolin. Potrzebowałem przejść kawałek, aby dojść do jakiejś drogi asfaltowej, gdzie mogłaby mnie zabrać Barbra. Wracając zgarnęliśmy chłopaków i pojechaliśmy na lądowisko. Bardzo fajny dzień, piękne góry do latania, szkoda że chmury zasłaniały część widoków.

Tymczasem z Polski doszły nas wieści, że w Alpy może wyruszyć ekipa z teamu rohacka.pl.