A może by tak rzucić to wszystko i wyjechać na wakacje?

Prywatne jezioro

Człowiek jest bardzo głupim zwierzęciem i często sam gotuje sobie mękę. Nie inaczej było z nami, gdy postanowiliśmy wybrać się nad jezioro Weissensee. W celu dotarcia na miejsce trzeba było pokonać przewyższenie 400 metrów. Poprzednie nasze wycieczki po górach wystarczająco uświadomiły nas, że podjazdy nie są naszą mocną stroną. Nie wiem czemu łudziliśmy się, że tym razem będzie lepiej, że nie będzie tak strasznie, a jazda pod górę okaże się przyjemnością. Na dodatek z nieba lał się żar, a wiatr nie raczył wiać. Bardzo szybko pojawiły się prośby w postaci “Rozsyp moje szczątki po Himalajach”, czy “Zabij mnie, jeśli będę chciała jeszcze kiedyś jechać pod górę”. Cierpieniom nie było końca, ale udało się dojechać nad jezioro. Tam już było łatwo, gdyż trasa wzdłuż brzegu była płaska. Od razu zauważyliśmy, że najbardziej popularnym słowem w okolicy jest “Privat”. Większość brzegu została rozparcelowana na małe działki, gdzie przed wejściem stała tabliczka z napisem “Privat für gäste” i nazwa hotelu. Trawa idealnie przystrzyżona, pomost, jakiś drewniany sraczyk i leżaki, na których wypoczywało zazwyczaj… dwoje emerytów. Nie mam nic przeciwko plażom prywatnym, ale ogrodzenie prawie całego jeziora jest jakąś bzdurą. Co jeśli ktoś nie ma ochoty spędzać wakacji w jednym z okolicznych hoteli, a chciałby odpocząć nad jeziorem lub zakosztować kąpieli? A przepraszam, poza ogrodzonym terenem są jeszcze szuwary i całe dwa małe miejsca, oczywiście zajęte. Nie znaleźliśmy tam żadnej publicznej plaży. Oczywiście nie ma problemu, niech się grodzą, w końcu sami (albo ich przodkowie) ukształtowali teren, nalali wody, więc mają prawo. Dziwię się tylko czemu nie postawili na wjeździe szlabanu i tabliczki z napisem “Privat”, wtedy pewnie byśmy się nie fatygowali. Przejażdżka wzdłuż obu brzegów jeziora była bardzo przyjemna, jednak niesmak pozostał. Poniżej zdjęcie z kawałka co do którego nie mieliśmy pewności, czy przypadkiem też nie jest prywatny.

Co ciekawe podczas powrotu szlak rowerowy (oznaczony tabliczkami) został w pewnym momencie przerwany przez kemping. Postanowiliśmy olać znaki zakazu i przejechaliśmy na drugą stronę.
Powrót był lżejszy. Co prawda strome zjazdy kamienistymi drogami do przyjemności nie należą, ale przynajmniej nie trzeba było podjeżdżać.

Na kempingu nasi niemieccy sąsiedzi zrobili wielkie oczy, gdy dowiedzieli się, że pojechaliśmy nad jezioro na rowerach. Oprócz tego powiedzieli, że dzień nie był szczególnie dobry na latanie, dzięki czemu nie żałowałem spędzenia czasu na ziemi (a w zasadzie na siodełku).

Previous

Wakacyjny kącik kulinarny część 2 – Gulasz warzywny

Next

Ucieczka pod dach

2 Comments

  1. Sław(ny)

    Dlaczego takie stare zdjęcia zamieszczasz? Jakieś zabytkowe z pchlego targu autro-węgierskiego?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powered by WordPress & Theme by Anders Norén